Moje podejście do modelarstwa ewoluowało tak samo jak ewoluował rynek modelarski. Początkowo jako dzieciak kleiłem wszystko jak leci. Później wraz z szlifowaniem warsztatu skupiłem się na „otwieraniu” modeli i ekspozycji jak największej ilości detali. Etap ten było potrzebny żeby zdobyć odpowiednie umiejętności pracy w tworzywie, jednak z dzisiejszej perspektywy nie zawsze ten wysiłek detalowania przekładał się na realistyczne oddanie rzeczywistości w skali. Przełom nastąpił wraz z pojawieniem się nowego spojrzenia na „brudzenie modeli”. Poza aspektem chemii jak rozwinęła się na rynku modelarskim jest też aspekt dostępności dokumentacji fotograficznej. Źródeł zdjęć w internecie i książkach jest tak dużo że inspiracji nie brakuje. Problemem dla mnie staje się jakie konkretnie malowanie wybrać, bo okazuje się że np samej Cataliny to tak z 3 model bym zrobił, a co dopiero z Korsarzem czy Mustangiem.

Ostatnio ze względu na ograniczoną ilość czasu zacząłem budować model prawie prosto z pudła, ograniczając się do minimalnych poprawek, kilku dodatków. Dzięki takiemu podejściu mogę w dosyć krótkim czasie przygotować sobie model do malowania. Staram się również przed rozpoczęciem budowy modelu przewidzieć co dam radę zrobić w tym modelu, a czego nie, żeby nie zatrzymać się na jakieś trudności który wyślą model na parę miesięcy do pudła. Kiedy mam już zasurfacerowany model ,coś jak podobrazie, mogę przejść do najbardziej twórczego etapu czyli oddania rzeczywistości. Poza samą techniką i chemią ważna jest obserwacja prawdziwego obiektu.  Wszystko sprowadza się do wpatrywania się w zdjęcia.

Do ambitnych, pootwieranych modeli na pewno wrócę, ale raczej będą to jednostkowe tematy robione raz na kilka, kilkanaście modeli.